Podobno mieszkańcy Bergen zwykli mawiać: You haven’t really been in Bergen until you’ve been up Mount Ulriken! – i mają całkowitą rację. Ja rozszerzyłabym tę tezę i powiedziała, że tak naprawdę nie byłeś w Bergen, jeśli nie przeszedłeś trasy z Ulriken na Fløyen. Monumentalność, bezkres i surowość gór – żadne zdjęcia nie są w stanie tego oddać. To naprawdę trzeba przeżyć.
Mimo młodości spędzonej w stolicy Górnego Śląska, gwara tego regionu to dla mnie język obcy. Nie jestem rodowitą Ślązaczką, a do szkoły muzycznej chodziłam z ludźmi z najróżniejszych zakątków Polski, dlatego w moim najbliższym otoczeniu po śląsku się nie mówiło. Znam zaledwie kilka słów, w tym tytułowe „gryfne”, czyli „ładne”.
Za każdym razem, gdy podróżuję po Polsce w głowie pojawia się stara prawda: cudze chwalicie, swego nie znacie. Tak też było tym razem. W tak pogodny długi weekend grzechem byłoby siedzieć w domu, dlatego wyskoczyłam na Pomorze. Szybka wycieczka po Trójmieście zaowocowała mnóstwem zdjęć, spieczonym nosem i miłością do Gdańska.
Powiem Wam w tajemnicy, że na liście moich marzeń bardzo wysoko są podróże. Skrupulatnie notuję sobie miejsca, które chciałabym zobaczyć. Przyznam szczerze, że Berlina nigdy na tej liście nie było. Zmieniło się to niedawno, a niepodważalnym atutem okazał się fakt, że zachodnia stolica jest tuż za naszym polskim rogiem i nie trzeba zbyt wiele wysiłku, żeby się tam dostać. Nie ma konieczności brania długiego urlopu i rozbijania świnki-skarbonki z oszczędnościami całego życia. ;) Wystarczy weekend, bilet na pociąg i trochę zaskórniaków.
Jest taki punkt na mapie stolicy, który pozwala cofnąć się w czasie. Miejsce to przywołuje wspomnienia okresu PRL-u pod postacią zapomnianych już powojennych reklam świetlnych. Muzeum Neonów na warszawskiej Pradze to gratka zarówno dla tych, którzy pamiętają stanie w kolejkach po towar na kartki, ale też dla nieco młodszych osobników.
Wszyscy coraz śmielej wyściubiają nosy ze swoich domów, co zwiastuje tylko jedno – wiosnę! Nieco przyjemniejsza aura zwabiła także mnie, a na pierwszy ciepły spacer wybrałam się do Łazienek. Słońce nie dopisało, ale nie przeszkadzało to ani innym ludziom, ani tym bardziej zwierzętom, które bez wątpienia też poczuły wiosnę w powietrzu.
Kiedyś malowidła na murach nazywano bohomazami, a ich autorów wandalami – i były to z pewnością najłagodniejsze określenia. Dziś tego rodzaju twórczość urosła do rangi sztuki, a osoby ją tworzące zyskały miano artystów. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że malowidła uliczne i ich autorzy w pełni zasługują na te zaszczytne określenia.