Któregoś dnia moja kumpela Gosia rzuciła propozycję nie do odrzucenia: „Ty robisz ciasto, a my do Ciebie wpadamy na balkonówkę!”. Wprawdzie w pierwszej chwili nie dostrzegłam w tym pomyśle korzyści dla mnie, ale pomyślałam „dobra, niech stracę”*. ;) Niestety później było tylko gorzej. ;)
Bardzo lubię pichcić, a jest to jeszcze bardziej satysfakcjonujące, gdy ma się dla kogo to robić. Jednak w tym przypadku od początku wszystko szło źle. Zaczęło się od zrobienia na ostatnią chwilę zakupów (czego akurat nie lubię) w najdroższym sklepie w okolicy i wydania fortuny na składniki do zrobienia jednego ciasta. Teraz już zaczynam rozumieć, dlaczego w kawiarniach cena jednego kawałka kosztuje aż tyle. ;)
Po powrocie do domu ze zdobyczami okazało się, że moja tortownica jest zbyt mała, ale nie dajcie się zwieść – to tylko wierzchołek góry lodowej. ;) Zapodziałam gdzieś rózgę do ubijania, więc nie pozostało nic innego jak zdać się na łaskę sąsiadki i pożyczyć od niej sprzęt. Mikser okazał się być mniej więcej z czasów Bitwy pod Grunwaldem, ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. ;) Jednak ubijacz ewidentnie nie czuł się dobrze w naszych czasach – spalił się po około 30 sekundach. ;) Jak się później okazało, wyrozumiała sąsiadka zapomniała mi przekazać, że jak ona robi naleśniki, to „włącza go na chwilkę i wyłącza, i tak do skutku”. Może właśnie dlatego rycerze naleśników się nie doczekali. ;)
Następnie wpadłam na niezbyt fortunny pomysł przedzielenia większej formy na pół za pomocą skrupulatnie złożonej folii aluminiowej. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam i dumna zaczęłam przelewać masę do wydzielonego na nią miejsca. Pewnie wpadliście na to już teraz, ja niestety dopiero w trakcie zorientowałam się, że przelewam płyn, więc moja prowizoryczna tama raczej tego nie wytrzyma. Trochę przeciekła, ale na szczęście sytuację udało się uratować i ostatecznie wszystko szczęśliwie się skończyło. Sernik Rafaello z przepisu niezawodnej Asi z Kwestii Smaku podbił podniebienia wszystkich. ;) Smakował nawet mnie, mimo że podczas przygotowywania go na usta cisnęły mi się niemal wyłącznie niecenzuralne słowa. ;)
P.S. Na zdjęcia załapały się wyjątkowe deski od Nor Dsgn. Zachęcam do kliknięcia, obejrzenia cudnych zdjęć i zakupienia przepięknych deseczek tworzonych z pasją i sercem.
*A tak już nieco bardziej serio, żeby nie zniechęcić moich drogich koleżanek – jeśli wymyślicie sobie, że mam zdobyć białe trufle i przyrządzić z nimi wykwintne danie, to i tak Was uwielbiam i chętnie ugoszczę. ;) Choć miejcie na uwadze, że znalezienie trufli może okazać się misją niewykonalną. ;)
2 komentarze
Mam nadzieję, że moja droga siostra, która wpadła na ten wyśmienity pomysł, doceniła szczerze Twoje wysiłki 😊
Deski potwierdzam – cudowne. Piękne i praktyczne. Polecam bardzo.
Deser mam nadzieję przyrządzi wkrótce mój mąż z synem i jestem pewna że będzie pyszny 😁
Też mam taką nadzieję. ;)
A jeśli Panowie przygotują się lepiej do tematu niż ja, to na pewno nie będą mieli takich przebojów. ;)