Zanim zdecyduję się na wyjazd w niepewne pogodowo miejsce, sprawdzam na Accueweather nie tylko prognozy na czas wyjazdu, ale też historyczne dane dla danego miasta. Jeśli zapowiadają deszcz i niską temperaturę przez cały wyjazd, zastanawiam się, czy nie lepiej poszukać innego celu podróży. Tym razem dusza podróżnika wzięła górę.
O pogodzie w Holandii można powiedzieć, że jest kapryśna i przypomina tę brytyjską – większość roku jest pochmurno i deszczowo, a słońce tylko latem na dłużej wychyla się zza chmur. Można też spojrzeć przez różowe okulary i na przykład cieszyć się, że nie doskwiera upał i nie trzeba mrużyć oczu przez rażące słońce. ;) W drugim tygodniu grudnia w Amsterdamie było pochmurno, temperatura oscylowała w okolicach 10 stopni, a promienie słońca tylko jednego dnia nieśmiało przebijały się przez chmury. Jednak staram się mieć pozytywne nastawienie, więc pogoda – jakakolwiek by nie była – nie może zepsuć mi wyjazdu. ;)
Kilka słów o transporcie – loty, autobusy, pociągi
Bilety lotnicze z Warszawy do Eidhoven można upolować bardzo tanio – nawet za niecałe 150 zł w dwie strony za osobę przy podróży okołoweekendowej. Do centrum miasta można dojechać autobusem miejskim (nr 400 i 401), bilet kupuje się w biletomacie obok przystanku za ok. 4,20 €. Jeszcze przed wyjazdem, na stronie Actievandedag, kupiliśmy za 10,50 € całodzienne bilety na pociąg z Eindhoven do Amsterdamu. Pociągi jeżdżą co 10-20 minut, a na trasie do punktu docelowego można wysiadać, aby zwiedzić znajdujące się po drodze miasteczka.
Den Bosch – średniowieczne miasteczko nad rzeką Dommel
Dostojny siwy pan z baczkami w punkcie info na dworcu w Einhoven potwierdził, że kupiony przez nas bilet pozwala na wysiadanie po drodze i zachęcał do zwiedzenia miasteczka Den Bosch (hol. 's-Hertogenbosch). Polecił też zajść do istniejącej od 1938 roku kawiarni Jan de Groot i zjeść kultowy deser – Bossche bol. Jest to nic innego jak polane czekoladą ptysiowe ciasto wypełnione bitą śmietaną. Moich kubków smakowych nie skradło, ale dawka słodyczy umiliła początek zwiedzania. ;)
Samo miasteczko uważane jest za jedno z najładniejszych miast Holandii. W Den Bosch można znaleźć wszystko, z czego słyną Niderlandy – kanały, budynki z cegły, kolorowe kamienice i mnóstwo rowerów. Charakterystyczne jest też to, że budynki są wąskie, a w środku skrywają strome schody. Jeśli więc komuś zamarzy się na przykład nowa szafa w pokoju na górze, transport mebla odbędzie się przez okno. Dlatego też budynki są pochylone do przodu, a u góry elewacji znajdują się haki, dzięki którym możliwe jest wciągnięcie mebli na wyższe piętra.
Na rynku w samym centrum 's-Hertogenbosch stoi pomnik Heronima Boscha – późnośredniowiecznego malarza, autora słynnego obrazu „Sąd ostateczny” czy tryptyku „Ogród rozkoszy ziemskich”, który urodził się, żył i zmarł w Den Bosch. Tutaj znajduje się też najstarszy zachowany murowany dom w Holandii – de Moriaan (z XIII wieku) oraz klasycystyczny Ratusz z XVII wieku. W miasteczku można podziwiać również najładniejszy kościół w całej Holandii – gotycką katedrę św. Jana z początku XIII wieku (gotyk brabancki).
Utrecht – ceglane miasto pełne rowerów
Kolejnym przystankiem na naszej trasie był Utrecht. Tuż przy dworcu znajduje się największy na świecie podziemny parking rowerowy, mieszczący aż 12,5 tysiąca jednośladów. Kierując się w głąb miasta, spacerujemy wśród ceglanych budynków wyrastających nad kanałami. Miasto można również poznawać z niższego poziomu, idąc deptakiem tuż nad wodą. Najbardziej znanym kanałem w mieście jest Oudegracht. Wizytówką Utrechtu jest też Katedra Świętego Marcina (Sint-Maarten Domkerk van Utrecht) z nietypową dla tego typu obiektów, wysoką na ponad 100 metrów, wieżą. Jest to podobno jedyny kościół w Holandii nawiązujący stylem do gotyku francuskiego. Historia budowli jest niezwykle zawiła, wspomnę tylko, że na jej obecny wygląd wpłynęły zarówno celowe zniszczenia, jak i błędy konstrukcyjne i nawałnica z 1674 roku, które doprowadziły do zawalenia się katedry. Ocalały wówczas jedynie jej tył i wieża, dlatego dziś nie przylega ona do budynku, a stoi nieco dalej. Na katedralnym dziedzińcu można zobaczyć równiutko przystrzyżone żywopłoty i przejść się otaczającymi ogród krużgankami z XV wieku.
Wizytówka Holandii – Amsterdam
Chwilę przed zmrokiem dotarliśmy do Amsterdamu. Po krótkim spacerze, wskoczyliśmy w metro i pojechaliśmy do hotelu. Zatrzymaliśmy się w ulokowanym tuż obok stacji metra artystycznym BNB ZOH. Sam budynek jest niezwykle kolorowy, jego ściany zdobią murale, a w równie barwnych kontenerach znajduje się restauracja Oma Ietje. Nasz pokój był jednym z dwóch w mieszkaniu z kuchnią, łazienką i toaletą. Apartament jest jasny i minimalistycznie urządzony, a kolorowy akcent tworzą drzwi do pokoi, na których namalowano osobliwe zwierzęce postacie. Te same zwierzęta znajdują się na wielkich, czarno-białych obrazach wiszących nad łóżkami. Zdjęcia, które można znaleźć w sieci oddają rzeczywisty wygląd hotelu, a ja z czystym sumieniem mogę to miejsce polecić. Cena za 3 doby wyniosła ok. 350 zł na osobę.
Pierwszego dnia pojechaliśmy do dzielnicy muzealnej, w której sąsiadują ze sobą m.in. Muzeum van Gogha, Moco Museum czy Rijksmuseum. Jest to gratka dla miłośników sztuki, którzy w Muzeum van Gogha mogą obejrzeć jego słynne „Słoneczniki”, w Moco Museum prace Banksy’ego i Warhola, a w Rijksmuseum m.in. dzieła Rembrandta i Vermeera. W sezonie zimowym na placu przed muzeami stawiane jest lodowisko.
Jeśli lubicie zatopić się w sieci w poszukiwaniu inspiracji na aranżację swojego mieszkania, w Amsterdamie macie szansę podglądać je offline, po prostu zerkając przez okna – w wielu domach nie ma firanek ani zasłon. ;) Byłoby to jednak dość niegrzeczne i raczej odradzam takie zachowania. Niemniej ciekawe, czy wystawianie wnętrz na widok publiczny wynika z tego, że Holendrzy swobodnie czują się w swoich domach i nie mają nic do ukrycia, czy tylko z chęci wpuszczenia przez okna większej ilości światła. ;)
Zawędrowaliśmy też do De Hallen – odrestaurowanej zajezdni tramwajowej, w której obecnie mieszczą się butiki, sklepy vintage, kino i biblioteka. Są tu też restauracje zlokalizowane w przestrzeni do złudzenia przypominającej warszawską Halę Koszyki. Włóczyliśmy się po mieście, poszukując budki z rybnymi przysmakami. Nie mogliśmy sobie odmówić kultowej bułki ze śledziem, frytek oraz spróbowania osławionego holenderskiego sera. Można go skosztować w sklepie Dutch Delicacy The Mannen van Kass, w którym półki niemal uginają się od najróżniejszych jego rodzajów. Rzeczywiście różnica w smaku jest spora – holenderskie sery są bardziej wyraziste i smaczniejsze niż produkty, które można kupić w Polsce. Z kulinarnych eksperymentów skusiliśmy się jeszcze na brownie z coffeeshopu, które trzyma nas do dziś. ;) A tak serio, to nie było absolutnie żadnego efektu, także zjedliśmy zwyczajne czekoladowe ciastko. ;) Na koniec powłóczyliśmy się po uliczkach w centrum, w tym po dzielnicy Czerwonych Latarni.
Kolejny dzień zwiedzania zaczęliśmy od dzielnicy, w której stoi jeden z ośmiu wiatraków w Amsterdamie – De Gooyer, zbudowany w 1725 roku jako młyn kukurydziany. Jest on najwyższym wiatrakiem w Holandii i jest zarejestrowany jako pomnik narodowy. Nie jest dostępny dla zwiedzających, ponieważ mieści się w nim… mieszkanie. Do wiatraka przylega spójny architektonicznie mały browar Brouwerij’t IJ. Następnie nogi poniosły nas do Narodowego Muzeum Morskiego oraz Nemo Science Museum, które mieści się w oryginalnym budynku wyglądającym jak wyłaniający się z wody statek. Na dachu muzeum znajduje się taras widokowy, z którego można podziwiać panoramę miasta.
Byliśmy na pływającym targu kwiatowym Bloemenmarkt, a na koniec popłynęliśmy darmowym promem do alternatywnego NDSM. To nic innego jak teren starej stoczni, który został przekształcony w tętniącą życiem strefę rozrywki i kultury. W kontenerach przy rzece znajduje się dbająca o środowisko, wegetariańska restauracja Pllek, która serwuje dania z użyciem lokalnych produktów. Latem mieszkańcy chętnie spędzają czas na tutejszej plaży, na której cyklicznie organizowane jest plenerowe kino. W szklarni znajduje się kawiarnia Noorderlicht, w której wegetarianie również znajdą coś dla siebie. W kolorowym żurawiu można spędzić noc, ponieważ znajduje się w nim ekskluzywny hotel Feralda Crane. Hotelowi goście mogą zażyć kąpieli pod rozgwieżdżonym niebem na szczycie dźwigu. Dla amatorów adrenaliny żuraw jest z kolei platformą do skoków na bungee. W ogromnym budynku stoczni cyklicznie odbywa się pchli targ, na którym znajdziecie ubrania, biżuterię, meble, oświetlenie – zarówno takie w stylu vintage, jak i zupełnie nowoczesne. Odbywają się tu również festiwale muzyczne: Wicked Jazz Sounds Festival czy elektroniczny DGTL. Mimo że wszystkie atrakcje ominęły nas ze względu na termin pobytu, ta industrialna przestrzeń zrobiła na nas wrażenie. Po powrocie na „właściwą stronę” rzeki zjedliśmy najlepszy obiad podczas pobytu – pyszne ziemniaki faszerowane chilli con carne w Jacketz Nieuwbendijk.
Na ostatni dzień zaplanowaliśmy jeszcze zwiedzenie Eindhoven. Z samego rana wsiedliśmy we Flixbusa – do przystanku z hotelu jest około 10 minut piechotą. Eidhoven okazało się najmniej interesującym dla mnie miastem, a że trochę padało, to nawet nie wyciągnęłam aparatu i nie zrobiłam ani jednego zdjęcia. ;)
4 komentarze
Zawsze zachwycają mnie Twoje cudowne zdjęcia i niewzwykle „barwne” i dopracowane wpisy. Szacuneczek :)
bardzo mi miło to czytać, dziękuję! :)
Przepiękne zdjęcia i ciekawy opis :D
Chyba czas wybrać się do Holandii… :)
cieszę się, że zainspirowałam do wzięcia tej destynacji pod uwagę. ;) bardzo dziękuję!